„Legendy gier wideo” – recenzja książki
Każda nowa publikacja na naszym rynku dotycząca świata gier cieszy. Szczególnie, jeśli jest to książka polskiego autora, a nie przekład. „Legendy gier wideo” Bartłomieja Kluski premierę miały wiosną, jednocześnie będąc debiutem nowego wydawnictwa, które zapowiada kolejne tytuły. Jak zatem wypadł ten „inauguracyjny tytuł”?
Mając w wakacje nieco więcej czasu na czytanie zeszło mi trochę ze sterty książek – kilka tytułów, które spędziły tam stanowczo za dużo czasu, ale i świeże zakupy, które bardzo kusiły. Przedstawicielką tej drugiej kategorii są “Legendy gier wideo” Bartłomieja Kluski, doświadczonego autora i dziennikarza zajmującego się bliskimi mi tematami – grami, retrogamingiem czy popkulturą. Książka z dość dobrymi recenzjami, a i względnie niewielkiej objętości, więc stwierdziłem, że szybko ją przeczytam, a te inne, które już długo czekają, nie będą na mnie się zbyt długo gniewały.
„Legendy…” to dwadzieścia historii, dwudziestu twórców tytułów lub całych serii, które zajmują miejsce w panteonie gier wideo. Od tych najstarszych, z czasów kiedy branża elektronicznej rozrywki dopiero się kształtowała, do takich, które cały czas figurują na zestawieniach najlepiej sprzedających się gier. Takich, które tworzyły całe gatunki. Niektóre opowieści rozciągają się na ledwie kilka miesięcy, niektóre na całe dekady.
Ciężko mieć jakiekolwiek zastrzeżenia co do doboru twórców opisanych w książce. Postaci takie jak Sid Meier, Shigeru Miyamoto czy duet John Carmack i John Romero to tytani branży. Każdy, kto gra w gry wideo pewnie o nich słyszał, wielu wie jakie gry stworzyli, ci starsi może nawet w nie grali, a osoby interesujące się tematem na pewno znają ich zawodową drogę.
Książka jest wydana bardzo estetycznie, nie brakuje cytatów czy „linii czasu” po każdym rozdziale. Linie te są związane z poszczególnymi twórcami, ale nie są to proste ilustracje życiorysów, ale np. ważniejsze daty z historii gatunku, który zapoczątkowali.
Teraz niestety muszę przejść do problemów, jakie widzę z tą publikacją, a jest ich sporo. Zacznę od tego dla mnie największego. Książka miała opowiadać o ludziach, a opowiada o grach. Aż sprawdziłem w materiałach wydawcy, czy te „Legendy…” to miały być legendarne gry, czy legendarni twórcy. Wstęp kreśli wielkie osobowości, niebanalne życiorysy, wyjątkowość, wizjonerstwo, stawia pytania o rolę jednostki przy wielkich obecnie zespołach projektowych; liczyłem, że dowiem się co ich stworzyło, jakimi są ludźmi, jaki jest przepis na genialnego projektanta gier. Tymczasem informacje o ludziach są szczątkowe. Po kilku zdaniach wstępu jak dana osoba trafiła do gamedevu, dostajemy przegląd przez gry, które stworzyli, jak rozwijały się serie, często nawet już bez naszych bohaterów. Szczególnie widoczne było to w rozdziale teoretycznie poświęconym braciom Hauser, gdzie historia zaczęła się w ogóle bez nich, a rozdział skupiał się na samych grach z serii Grand Theft Auto, w bardzo niewielkim stopniu komunikując co w ogóle Hauserowie przy nich robili (nie mówiąc już o innych grach Rockstara).
Drugi problem to skala. Na niecałych 250 stronach mamy 20 historii. Odejmując strony techniczne i wstęp, mamy średnio niecałe 12 stron na osobę, a w tym pełnostronnicowy stylizowany portret (bardzo fajny, nota bene!), dwustronnicową linię czasu, screenshoty na pół strony, cytaty na 1/3 strony. To serio wygląda bardzo mizernie – biogramy na Wikipedii wielu z tych osób są już obszerniejsze.
Jeszcze gorzej wypada kwestia informacji, jakie można w niej znaleźć. „Legendy…” cierpią na tę samą bolączkę, co wiele polskich książek o branży gier, czyli wtórność. Autorzy mają mniej możliwości dotarcia do źródeł, więc i tutaj mamy kompilację faktów z innych publikacji: książek, artykułów czy wywiadów. Faktów, dodajmy, bardzo ogólnych, skupiających się na grach: co doszło w kolejnych przedstawicielach serii, jak się rozwijały technicznie, czy jak były odbierane. Tu i ówdzie autor wrzuci jakąś ciekawostkę, co dodatkowo podkreśla suchość reszty. Ileż razy można czytać, że Miyamoto zwiedzał okoliczne jaskinie, Tajiri zbierał robaki, a Romero zatonął na Daikatanie.
Mniejszym problemem, ale takim, który zwrócił moją uwagę, była redakcja książki. Pomimo dość niewielkiej objętości, regularnie trafiałem na coś, co mnie irytowało albo zastanawiało. Zdziwiło mnie, że pomimo dużego doświadczenia, autor przekazuje informacje w sposób mało sprawny, umieszczając bardzo dużo faktów w nawiasach czy wyimkach typu „Ciekawostka: (…)”, zaczynając zdania od drętwego „warto zauważyć że” (raz nawet wypatrzyłem to dwa razy w jednym akapicie) itp. Dziwiły mnie też wielokropki, których autor używa z upodobaniem, a często – moim zdaniem – nadużywając, bo fakt podany po nim powinien w jakiś sposób zaskakiwać, tymczasem w wielu przypadkach są to dość normalne informacje. Wszystko to mogą być rzeczy, na które nikt inny nie zwróci uwagi, ale mnie, pomimo pozytywnego podejścia do książki, wybijało to z rytmu.
Koniec końców, nie wiem dla kogo jest to książka. Widziałem cytowane opinie, że jest to „książka, którą każdy fan gier musi przeczytać” – tylko że fan gier już wszystkie te informacje zna od dawna. Nie trafiłem w książce na większe błędy rzeczowe, ale połączenie powierzchowności ze skrótowością sprawia, że jest to raczej kolekcja podstawowych faktów, i to o grach a nie o twórcach. Można by uznać ją jako punkt zaczepienia dla osób, które historii gier nie znają, tylko że wracamy znowu do kwestii „o czym w sumie ta książka jest”, bo na pewno nie o twórcach. Gdyby w „Legendach…” było trochę więcej zdjęć, infografik i cytatów, a trochę mniej samego tekstu, bym uznał ją za „coffee table book”, i jako taką ocenił dużo wyżej.
No i mam zgryz, bo bardzo doceniam wszystkie próby autorsko-wydawnicze (a jest to pierwsza publikacja nowego wydawnictwa) ze sfery gier, i bardzo się cieszę z każdej nowej książki. Być może dlatego z automatu książka ta dostała niezłe recenzje w internecie, dodatkowe punkciki za zajęcie się naszym ulubionym tematem. I nie jest to książka z gruntu zła. Jest bardzo przecietna, skrótowa, w ogóle nieodkrywcza, i do tego błędnie reklamowana/tytuowana, co boli jeszcze bardziej. Jeśli nie wiesz nic o klasycznych tytułach, i chcesz liznąć coś na start – będzie ona w porządku, do przeczytania w dwa wieczory. Jeśli już coś wiesz, albo chcesz wiedzieć coś o twórcach a nie o tworzywie – definitywnie szukaj gdzie indziej. Jest już dostępnych wiele publikacji, także po polsku: (auto)biografii poszczególnych twórców, książek poświęconych konkretnym grom, czy też tytuły bardziej przekrojowe i dziennikarskie, jak np. (pomimo ich problemów) książki Jasona Schreiera.